Zamość: Opowieść o Marii Niklewiczowej, ostatniej dziedziczce Skierbieszowa. To dzieło zamojskich autorów

“Bajkopisarka. Ostatnia dziedziczka Skierbieszowa” – to tytuł najnowszej książki Bogdana Nowaka i Agnieszki Szykuły-Żygawskiej. Publikacja opowiada o fascynujących dziejach Marii Niklewiczowej, ostatniej dziedziczki Skierbieszowa, poetki, pisarki i bajkopisarki. Nie zabrakło w niej także wątków dotyczących Szczebrzeszyna. Książka została wydana przez Urząd Gminy w Skierbieszowie w nakładzie 1 tysiąca egzemplarzy. Co warto podkreślić: czytelnicy otrzymają ją bezpłatnie.

Dzięki uprzejmości autorów publikujemy fragment tej pachnącej jeszcze drukarską farbą publikacji. Opowiada on o czasach I wojny światowej: „ Okolica nasza stanęła u progu Wielkiej Wojny. Wypadki następowały jedne za drugimi, szybko i niespodziewanie. Obrazy krwawe, okrutne, lecz bądź co bądź ciekawe, przesuwały się nad doliną Wieprza z szybkością niemal kinematograficzną – notowała Eugenia Dominiowa z podzamojskiego Klemensowa na początku I wojny światowej.

Idą szeroką ławą!

Autorka urodziła się w 1872 r. Wyszła za mąż za urzędnika cukrowni w Klemensowie (gm. Szczebrzeszyn). Była wielbicielką literatury. Napisała m.in. sztukę pt. “Swaty”. Jej teksty drukowano także na łamach popularnego miesięcznika “Sfinks”, który ukazywał się w latach 1908-1913. Była też autorką dzienników. Autorka zaczęła je spisywać 29 lipca 1914 r., na początku I wojny światowej. Robiła to na bieżąco: dzień po dniu, co stanowi ich wielką wartość. Wyraźnie brała w tych zapiskach stronę rosyjską. To irytowało po latach niektórych historyków i regionalistów np. Zygmunta Klukowskiego, lekarza i regionalistę.

Zapiski pani Dominiowej zostały we fragmentach opublikowane w “Tece Zamojskiej” z 1938 r. Austriacy idą! Idą szeroką ławą! – notowała 7 sierpnia 1914 r. Eugenia Dominiowa. Armia gen. Dankla przez Zaklików na Janów i Kraśnik, armia gen. Auffenberga od Rawy Ruskiej na Tomaszów jednym skrzydłem i od Tarnogrodu na Biłgoraj skrzydłem drugim. Na te wieści pierwszym odruchem okolicznych mieszkańców było pakowanie rzeczy, chowanie żywności. Kufry, kosze, toboły zwłóczą ludzie do piwnic, lochów lub wprost zagrzebują w ziemię.

Duża potyczka pomiędzy wojskami austro-węgierskimi i rosyjskimi odbyła się 7 sierpnia pod Osuchami. Mieszkańców Klemensowa powiadomili o tym uciekający w popłochu chłopi. Panikę spotęgowało… zaćmienie słońca, które można było tego dnia oglądać. Odebrano to jako bardzo złowrogi znak.

W tym czasie władze zaczęły rekwirować konie zamojskich gospodarzy. Sieć telefoniczną Ordynacji Zamojskiej także przejęła armia rosyjska. Z relacji wynika, że nad wioskami i miasteczkami Zamojszczyzny pojawiły się austro-węgierskie aeroplany, z których zrzucano tysiące ulotek. Ludzie czytali w nich, iż polski naród powinien iść “ręka w rękę” z Wilhelmem II, cesarzem Niemiec oraz Franciszkiem Józefem – jego austro-wegierskim odpowiednikiem. Bo tylko oni umieli podobno dbać o dobro Polaków. Widziano też jednego, potężnego zeppelina.

To była oznaka, że wojna była coraz bliżej Klemensowa. Niemal już za opłotkami tej miejscowości… Nocy dzisiejszej konny oddział austriacko wkroczył do Szczebrzeszyna. Dojeżdżając, zwarta kolumna kawalerii rozpękła się po środku i regularnym pierścieniem otoczyła miasteczko – pisała 15 sierpnia 1914 r. Dominiowa. – Jednocześnie podjazd złożony z kilkunastu koni zajął pozycję w centrum miasta, na rynku. Zbadawszy nieobecność armii obronnej, komenda podjazdu dała sygnał, na który wojsko stojące zewnątrz w całym pędzie wlało się w rynek bocznymi ulicami. 

18 sierpnia Austriacy byli już także w Tarnogrodzie, Biłgoraju, Józefowie. We wszystkich miasteczkach pojawiły się tablice z niemieckimi napisami na urzędach. Dwa dni później wojska austro-węgierskie rozłożyły natomiast wielki obóz obok Topólczy. Ziemia jęczy od grzmotów armatnich, szyby pękają, domy dygocą – pisała 23 sierpnia Dominiowa. Ogólnie biorąc znajdujemy się w tej chwili w ognisku wielkiego pierścienia, który zwęża się miarowo i który lada chwila zasypię naszą dolinę ognistymi pociskami. Wczoraj odbyła się większa bitwa pod Frampolem, dzisiaj prócz bitwy na Kosobudach słychać znowu gęste echa armatnie od Czernięcina. Pod Deszkowicami bitwa wre od świtu. Dookoła ogień!  

26 sierpnia walka rozgorzała już w samym Klemensowie. O godz. 4 rano mieszkańców tej miejscowości zbudził “gęsty deszcz” strzałów karabinowych. Walczyły ze sobą oddziały piechoty. Ponieważ kule nie trafiały w nasze podwórze, stanęliśmy przeto oboje z mężem przy jednym z okien od naszej strony. Wsłuchując się w odgłosy bliskiej, ukrytej za drzewami walki, dalecy byliśmy od myśli, że strzały mogą zmienić kierunek – czytamy we wspomnieniach. – Nagle zadzwonił zewnętrzny parapet z blachy, uderzony jedną kulą, gdy jednocześnie druga przebiła szybę, runęła w wąski przesmyk pomiędzy naszymi ramionami i wryła się w przeciwległą ścianę pokoju.

Nikomu nic się nie stało, ale małżonkowie byli tym przerażeni. Okno zastawiono szafą, której wnętrze wypchano materacami, poduszkami i ubraniami. Eugenia Dominowa zanotowała, że zagrzmiały armaty rosyjskie z Niedzieliskiej Góry i zza parku, austriackie z Brodzkiej i Cmentarnej. Gruz posypał się ze ścian wraz z tynkiem: Kartacze, granaty, szrapnele wyrzucane z gardzieli armatnich leciały z gwizdem do celu, zawadzając po drodze o ściany i dachy domostw, tłukąc je, kalecząc i dziurawiąc na wylot. Miażdżyły i rozszarpywały drzewa, wdzierały się w okna, więzły w murach niszczyły w mieszkaniach wszystko napotkane po drodze – czytamy dalej w relacji.

Owa bitwa piechurów skończyła się o godz. 8 rano. Na głównej ulicy Klemensowa pojawił się wówczas patrol złożony z pięciu austro-węgierskich żołnierzy. Potem jednak “wyskoczyli” skądś Kozacy i owych patrolujących mężczyzn bez pardonu zastrzelili. Wtedy walka rozgorzała na nowo, nawet na bagnety. O godz. 21 ponownie wszystko ucichło, a po pewnym czasie mieszkańcy Klemensowa usłyszeli… niemieckie wiwaty. Jesteśmy tedy pod panowaniem austriackim, w kręgu armii gen. Auffenberga. Od dnia dzisiejszego kordon wojsk austriackich zamknął nas w murach fabrycznych – napisała z rezygnacją autorka zapisków. 

Na Zamojszczyźnie zwarła się w tym czasie 4 Armia austro-węgierska dowodzona przez Maurycego von Auffenberga z 5 Armią rosyjską gen. Pawła von Plehwe. Batalię rozpoczął korpus wiedeński, który 26 sierpnia natknął się w okolicach Zamościa na wrogie wojska. Rosjan udało się początkowo pokonać i odrzucić. W ten sposób wojska austro-węgierskie uzyskały możliwość oskrzydlenia rosyjskiej armii.

Próbowano to zrobić. Doszło jednak do kolejnego zażartego boju. Po stronie austro-węgierskiej uczestniczyło w nim 12 dywizji piechoty i dwie dywizje kawalerii, a po rosyjskiej 13 dywizji piechoty i pięć dywizji kawalerii. W końcu 28 sierpnia Rosjanie musieli się wycofać, ratując się przed okrążeniem i zagładą. Wiadomo, że poległo ich 4 tys., a 10 tys. trafiło do niewoli. Po przeciwnej stronie straty oszacowano tylko na ok. 500 wojaków. Działania zbrojne między 26 sierpnia a 2 września nazwano bitwą pod Komarowem – pisał historyk Mikolaj Berczenko. – Tylko dzięki umiejętności swego dowódcy, który cały czas zachowywał kontrolę nad sytuacją, 5 Armia rosyjska uniknęła zagłady.

Śmierć Andrzejka Wydżgi

Na tyłach owych zaciętych walk rozgrywały się dantejskie sceny. 27 sierpnia na jeden z domów w Niedzieliskach spadł granat. Pod gruzami zginął 75-letni starzec. Inny pocisk rozszarpał matkę i troje dzieci w Bodaczowie. W pobliskich Brodach zginął nieznany mężczyzna i dziecko, a na tzw. Żabiej Wólce – dwóch robotników fabrycznych. A to był tylko bilans sporządzony przez Dominiową jednego dnia. Przez Zamojszczyznę przetaczały się z hukiem ambulanse z rannymi. Zaczął panować głód. Produktów niezbędnych do jakiej takiej wegetacji brak. W miejscowym sklepie spożywczym pozostało tylko trochę porcelany, szczotek, naczyń emaliowanych i wspomnienie, że niegdyś można było tam dostać artykuły spożywcze – notowała Eugenia Dominiowa.

Bitwa po Komarowem zakończyła się 2 września 1914 r. Austro-wegry nie mogły świętować długo zwycięstwa. Jeszcze we wrześniu tego roku ruszyła potężna, rosyjska kontrofensywa. Znowu działania wojenne objęły niemal całą Zamojszczyznę. Wojska austro-wegierskie musiały się tym razem wycofać aż za linię Sanu. W sumie do niewoli wzięto 130 tys. jeńców (60 tys. z nich było podobno dezerterami). Ponadto zdobyto aż 2 tys. austro-węgierskich karabinów maszynowych i 700 armat. 

Wówczas Rosjanie byli w euforii. Na Zamojszczyźnie łupili co się tylko dało. W hrubieszowskim (także) toczyły się bitwy, a Kozacy plądrowali wraz z częścią ludności (…) – czytamy we wspomnieniach Marii Niklewiczowej. – Razem z dworem (w Wożuczynie) spaliły się pamiątki i piękna kolekcja starych mebli, galeria portretów rodzinnych i różne dzieła sztuki. Zginęła opera stryja jeszcze nie wystawiona. „Pan Tadeusz” grany był dawnej we Lwowie. Wśród zbiorów stryja było parę utworów nie wydanych Chopina, nie wszystko dało się odnaleźć – strata niepowetowana. Spaliły się też piękne stare skrzypce włoskie, które stryj obiecał mi podarować, gdy przyjadę do Wożuczyna.

Maria Niklewiczowa opisywała w jakich okolicznościach Tomasz Wydżga i jego rodzina przetrwali bitwę, która rozgorzała w okolicach Wożuczyna. Na początku wszyscy ukryli się w piwnicy. Okazało się, że takie schronienie nie gwarantowało bezpieczeństwa.

Gdy dwór zaczął się walić, uciekali pod kulami. Wreszcie przemykając się wśród wojsk, strzelaniny i pożarów, przedzierali się na wschód, aby u nas przeczekać, a potem wrócić (…) – czytamy w zapiskach Marii Niklewiczowej. – Najmłodszy synek stryja, śliczny, pięcioletni Andrzejek dostał po drodze gorączki. W malignie wciąż powtarzał: „strzelają”, „strzelają”, albo „pali się”. Moi rodzice sprowadzili zaraz lekarza z Pińska. Lekarz orzekł, że to tyfus. Nie pomogły medyczne zabiegi i troskliwa opieka bliskich. Stryjostwo nie opuszczali łóżeczka dziecka. To budziła się nadzieja, to gasła, wreszcie po długiej męce dziecka i rodziców Andrzejek umarł. Nie zapomnę jego pogrzebu.

Kondukt z małą trumienką pokrytą wieńcami szedł po piaszczystym trakcie na cmentarz w Pińsku. Stryjenka bardzo płakała na pogrzebie. Stryj był spokojny, jego piękna twarz jak gdyby zastygła. Po zamurowaniu trumny i zasypaniu dołu podszedł do ogrodzenia sąsiedniego grobu. Z brwiami zmarszczonymi ze skupienia zaczął wolno, starannie obmacywać słupy i łańcuchy – pisała Maria. – Bardzo niewiele już wówczas widział, a chciał móc odnaleźć grób syna.

Po kilku tygodniach pobytu w Duboi Wydżgowie wyjechali do Raciborowic, drugiego majątku rodzinnego. U nas w domu nastrój był ciężki, Ojciec nie chciał ruszyć się ze wsi, łaknął tylko spokoju – notowała Maria Niklewiczowa. – Matka i my wszyscy pragnęliśmy wrócić koniecznie do Warszawy (…). Losy wojny wciąż się wahały.

W sierpniu 1915 r. wojska austro-węgierskie, przy wsparciu Niemców, ruszyły z kolejną ofensywą i wyparły Rosjan m.in. z Zamojszczyzny. Tak było już do zakończenia I wojny światowej. W wyniku działań wojennych zginął lub zmarł co trzeci mieszkaniec powiatu tomaszowskiego i hrubieszowskiego. Całe wsie zrównano z ziemią. Wszędzie na Zamojszczyźnie widać było ślady walk: rowy strzeleckie, połamane drzewa, krzyże na polach”.

Mieszkańcy Zamojszczyzny pokochają ją tak jak my

Książka „Bajkopisarka. Ostatnia dziedziczka Skierbieszowa” została wydana przez Urząd Gminy w Skierbieszowie w nakładzie 1 tys. egzemplarzy. Jest już dostępna. Można ją w UG otrzymać bezpłatnie.

-Książkę napisaliśmy wspólnie: z Agnieszką Szykułą-Żygawską. Redakcję i korektę wykonała Ania Rudy, a za skład był odpowiedzialny Piotrek Aurzecki. To naprawdę świetna, zgrana i zdolna ekipa – podkreśla Bogdan Nowak.

Książka została wydana w twardej oprawie i liczy 286 stron. Znalazło się w niej wiele archiwalnych fotografii oraz m.in. indeks nazwisk. – Mamy nadzieję, że postać Marii Niklewiczowej, poetki, pisarki, bajkopisarki i ziemianki zostanie dzięki tej książce przypomniana, należycie doceniona. I mieszkańcy Zamojszczyzny pokochają ją tak jak my. Bo Maria na to naprawdę zasługuje – mówi Bogdan Nowak.

Tomasz Gaudnik

CZYTAJ TAKŻE
REKLAMA