Dziwny diabeł ze szczebrzeszyńskiej cerkwi

Bogdan Nowak, autor „Państwa Zamojskiego”. Foto: Kacper Nowak

Rozmowa z Bogdanem Nowakiem, dziennikarzem, regionalistą, autorem książki „Państwo Zamojskie”

Lubisz Szczebrzeszyn?

Bardzo. To miejsce jest mi bliskie z wielu powodów. Gdy pracowałem w różnych, regionalnych gazetach często pisałem o ważnych i mniej ważnych szczebrzeszyńskich sprawach. Czasami powstawały teksty historyczne, społeczne, interwencyjne, bardzo różne. Poznałem też niektórych mieszkańców miasta i gminy. Wielokrotnie spacerowałem również po niezwykłych, pełnych uroku, szczebrzeszyńskich uliczkach oraz okolicznych wąwozach, lasach i polach. Najbardziej lubię długie wędrówki z centrum miasta: w stronę kirkutu, starego cmentarza rzymskokatolickiego i dalej, najlepiej do wąwozów. To urokliwe, piękne miejsca. Szczebrzeszyn to miasto o średniowiecznym rodowodzie. Wyczuwa się to w jego atmosferze, legendach, wszystkim. Cały czas zastanawiam się na przykład gdzie zaczyna się ów legendarny tunel, którym można podobno dojść ze Szczebrzeszyna wprost do Jerozolimy. Dawni Żydzi wierzyli, że taki istnieje…

Interesujesz się kulturą i religią żydowską. Gdy tylko jest okazja odwiedzasz także szczebrzeszyńską cerkiew. Ma to swoje konsekwencje. Symbolem twojej książki pt. „Państwo Zamojskie” jest jedna z uwiecznionych tam postaci.

– Tak. Często myślę o tej unikatowej świątyni, zastanawia mnie jej historia. Z tego co pamiętam, jest to chyba najstarsza, murowana cerkiew w województwie. Przez setki lat modlili się tam unici, potem prawosławni. Świątynię odwiedzają też katolicy. A uratował ją od zniszczenia doktor Zygmunt Klukowski ze Szczebrzeszyna. Opisał to w swoich dziennikach. Warto o tym pamiętać. Świątynia nadal stoi i ma się dobrze. To cud, że przetrwała potężne, wojenne zawieruchy, które przetoczyły się przez nasz region. Bardzo lubię znajdujące się w owej unikatowej cerkwi zagadkowe freski i przedstawione tam postacie.

Co wtedy czujesz?

– Wyobrażam sobie na przykład, że kolejne pokolenia patrzyły na wymalowaną tam scenę sądu ostatecznego. Ważną postacią, którą wyobrażono na ścianie cerkwi jest diabeł dmący w trąbę. To symbol, ale też ostrzeżenie, którego nie sposób było chyba zignorować. Zastanawiam się jak to malowidło wpłynęło na losy okolicznych mieszkańców? I czy w ogóle wpłynęło. Czy dzieci się tego przedstawienia bały, czy unikano tej strony cerkwi podczas modlitw, czy wprost przeciwnie. Ten trochę dziwny bies stał się symbolem kolejnych wydań „Państwa Zamojskiego”. Umieszczono go na okładkach książki. Dla mnie jest on symbolem mistycznej Zamojszczyzny, wielokulturowości oraz dawnych podań związanych z regionem.  

Ostatnio ukazało się trzecie wydanie „Państwa Zamojskiego”. Książkę wydała Książnica Zamojska. Ta publikacja różni się od innych.

– Taki zamiar był od początku. Ostatnie wydanie „Państwa Zamojskiego” miało nawiązywać do dawnych ksiąg Akademii Zamojskiej. Tak jest stylizowane. Nad publikacją pracował cały sztab ludzi. W książce znalazły się ilustracje wykonane przez Małgorzatę Wiśniewską, moją siostrę. Leszek Wygachiewicz jest natomiast odpowiedzialny za szatę edytorską, a Ania Rudy wykonała korektę. Wiele rozmów na temat tego, jak owa publikacja miałaby ostatecznie wyglądać, odbyłem także z Piotrem Bartnikiem, dyrektorem Książnicy Zamojskiej. Owa szacowna instytucja „Państwo Zamojskie” – w zmienionej, rozszerzonej formie –  wydała. Ona ją także promuje i sprzedaje.

Czym właściwie jest „Państwo Zamojskie”?

– To sformułowanie zostało użyte w jednym z zapisków przez Bazylego Rudomicza, zamojskiego kronikarza z XVII wieku, ale także rektora Akademii Zamojskiej, medyka i prawnika. Jego obszerne wspomnienia są wspaniałym źródłem historycznym, prawdziwą bramą do dziejów regionu. Bo „Państwo Zamojskie” to oczywiście nie tylko Zamość, ale także Ordynacja Zamojska, w której skład wchodził  Szczebrzeszyn. Był to duży, unikalny twór tkwiący gdzieś pomiędzy wschodem i zachodem. Z zachodu przejął wspaniałą architekturę, część obyczajów, prawodawstwo, a ze wschodu – mistykę. Tak to widzę. To wszystko zlepiło się w unikatową całość, jakąś inną jakość. Nie tylko to ma znaczenie. W dzieciństwie słyszałem wiele opowieści o „polnych diabełkach”, topielcach czyhających w studniach, błędnych ognikach, niebezpiecznych wirach powietrznych, tajemniczym „błędzie”, który dopadał wędrowców i zwodził go na manowce. Po polach wędrowała czasami śmierć wysoka „na kilku chłopa”, a np., w okolicach Szczebrzeszyna znana była opowieść o siedmiu siostrach. Ta ostatnia zawsze stawała się zmorą. Takie opowieści to nieprzebrane bogactwo, które trzeba spisywać, chronić, pielęgnować. Bo warto przecież wiedzieć w jakim świecie żyli nasi przodkowie, jakie sprawy zaprzątały ich umysły, ale też m.in. czego się bali. No i z czego sami wyrastamy. 

Były też inne inspiracje?

– Czasami mam wrażenie, że to nie ja tak naprawdę jestem autorem tej książki, że jest to wielogłos ludzi żyjących w odmiennych, odległych czasach. W książce jest mnóstwo cytatów, odniesień do różnych dzieł i źródeł. Są też liczne nawiązania do współczesności.

To chyba jednak nie wyczerpało jeszcze tematu?

– Na pewno nie. Jeśli chodzi o historię Zamojszczyzny stale coś mnie zaskakuję. Dzisiaj przybyła do mnie z Warszawy książka Icchoka Lejbusza Pereca pt. „Mgliste lata dzieciństwa. Wspomnienia z Zamościa”. Wyszła ona w serii PWN pod wspólnym tytułem: „Żydzi. Polska. Autobiografia”. Nie znałem przedtem tych wspomnień. Dotyczą one „żydowskiego” Zamościa w drugiej połowie XIX wieku. Nie brakuje tam także wątków szczebrzeszyńskich. Bo mały Perec pobierał nauki także w Szczebrzeszynie. Przez jakiś czas mieszkał w tym mieście i barwnie go opisał! To dla mnie kolejne, ważne odkrycie. Jestem pewien, że takich perełek jest jeszcze wiele. Dla ludzi, którzy zechcą w przyszłości opisywać dzieje Zamojszczyzny na pewno pracy nie zabraknie. 

Kiedy się wybierasz do Szczebrzeszyna z kolejną wizytą?

– Tak szybko jak się tylko da.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Tomasz Gaudnik, fot. Kacper Nowak

CZYTAJ TAKŻE
REKLAMA